Pączki. Czy jest ktoś, kto ich nie lubi? Ten, kto lubi, kupi je dziś na każdym kroku. Nawet nie trzeba iść do cukierni. Jednak paczek pączkowi nierówny. A są w Skarżysku pączki, które dla wielu nie mają równych i obrosły już legendą. To pączki „od Felka”.
Co roku w tłusty czwartek pytamy Was na naszym Facebooku, gdzie w Skarżysku kupimy najlepsze pączki, aby objadać się nimi właśnie w ten dzień. Odpowiedzi jest mnóstwo i są różne. Wiele osób ponad wszystkie stawia słodkości roboty własnej lub najbliższych. Jednak najczęstszą odpowiedzią jest, że w Skarżysku najlepsze pączki kupimy w jednym konkretnym miejscu. To znaczy, kupimy je w kilku miejscach, ale pochodzą z jednego miejsca.
Starsi mają tu na myśli pączki „od Felka”, a młodsi powiedzą, że pączki „od Basi”. Chodzi jednak o jedną i tę samą rodzinną cukiernię, która mieści się przy ulicy 3 Maja w Skarżysku. Starsi tę ulicę wciąż pamiętają jako Świerczewskiego. To właśnie tam od wielu lat powstają kultowe już pączki i inne słodkości.
Pączki na nielegalu sprzedawane z roweru
Cofnijmy się w czasie. I to ładnych kilkadziesiąt lat wstecz. Już niewielu skarżyszczan tamte czasy pamięta. Nam o nich wspomina Barbara Koperwas.
Feliks Kaprzyk, zwany Felkiem lub Felicjanem, przybył do Skarżyska za pracą z Chlewisk. Pracę znalazł w piekarnictwie, choć, jak mówi córka, nie miał piekarniczego ani cukierniczego wykształcenia. Pracował w kilku skarżyskich piekarniach – w prywatnej „U Tasaka” na ulicy Staszica, w tzw. Gigancie PSS Społem na Sokolej, czyli dzisiejszym Batmarze czy w również społemowskiej „Dwójce” na Dolnej Kamiennej.

Był ciastowym i nie miał tam do czynienia z pączkami. Nie wiadomo więc dokładnie, jak to się stało, że zaczął je smażyć, bo jak mówi córka, nie opowiadał wiele o tamtych czasach. Faktem jest jednak, że zaczął pączki wyrabiać pod koniec lat 50. ubiegłego wieku.

Jak wspomina Barbara Koperwas, już w dzieciństwie zaczęła pomagać ojcu. Ojciec był specjalistą od ciasta, ale serce pączka to już było dzieło małej Basi. To ona nakładała marmoladę. Jak wspomina, nie było to zadanie łatwe, szczególnie dla małych dziecięcych dłoni. Marmolada wtedy była inna niż dzisiaj. Przede wszystkim twarda i trzeba było ją kroić.
I tak zaczął się toczyć cukierniczy biznes. Dominowały oczywiście pączki, ale Barbara Koperwas wspomina też specyficzne bułeczki, tzw. kaczuszki.
Gotowe pączki i bułki lądowały z kolei w wiklinowych koszach. Feliks Kaprzyk nie miał samochodu. Dysponował jedynie rowerem. Przywiązywał kosze pasem do ramy roweru i tak objuczony ruszał w miasto. Na początku nie miał też bowiem swojego punktu sprzedaży. Pączki sprzedawał na odpustach, pod szkołami, a przede wszystkim przy Zakładach Metalowych. Tłumy ludzi, które opuszczały fabrykę, wówczas liczone w tysiącach, stanowiły jego najważniejszą klientelę. To właśnie taki widok – Feliksa Kaprzyka z rowerem pełnym pączków do dziś kojarzą starsi mieszkańcy Skarżyska.

Mieszkańcy Skarżyska byli więc oczywiście na „tak”, ale władze już nie. W tamtych czasach prywatny biznes nie był mile widziany przez rządzących. Barbara Koperwas pamięta, że jej ojciec starał się robić pączki popołudniami, aby zmniejszyć ryzyko pojawienia się kontroli urzędniczej. Dopiero po jakimś czasie udało się zalegalizować działalność i już bez obaw ją rozwijać.
Pan Felek smażył pączki do lat 80. zeszłego wieku, kiedy to przeszedł na emeryturę. Biznes na siebie wzięła córka. Feliks Kaprzyk zmarł w 1988 roku. Spoczywa na cmentarzu na Łyżwach.
Ja ci dam „na łoju”!
W czym tkwi sekret pączków „od Felka”, a dziś „od Basi”? Byłoby wspaniale móc zapytać o to pana Feliksa… Barbara Koperwas przekonuje, że żadnego tajemnego sekretu, jakiegoś cudownego składnika, nie ma.
Są za to pewne zasady, które wciąż, mimo upływu lat, w tej cukierni obowiązują. Żeby pączek był pączkiem, a nie produktem pączkopodobnym, trzeba trzymać się zasad i pani Barbara tak robi.
No właśnie – tłuszcz. Od zawsze i po dziś dzień pączki są smażone na smalcu, a nie na łoju czy oleju. W żadnym wypadku nie są też pieczone, jak pączki marketowe. Tak robi Barbara Koperwas, tak robił Feliks Kaprzyk. Jak mówi ona sama, i jak pisali na naszym Facebooku skarżyszczanie, wiele osób robiło sobie żarty z Feliksa, rzucając w jego stronę „Felek, a te pączki to na łoju, co nie?”
Barbara Koperwas zaprzecza, jakoby kiedykolwiek powstawały na łoju, czyli tym gorszym tłuszczu zwierzęcym. Nieco dobitniej na takie zaczepki reagował pan Felek. Odważni żartownisie o tym wiedzieli i na żarty sobie pozwalali jedynie znajdując się w bezpiecznej odległości od znanego cukiernika.
Żarty żartami, ale tak na serio to pączki smakowały niezwykle i takim samym cieszyły się powodzeniem. Skarżyszczanie, którzy opuścili miasto z różnych powodów, tęsknią za tym smakiem. Tęsknił za nimi choćby Ryszard Bilski, nieżyjący już reporter pochodzący ze Skarżyska, który wsławił się relacjami z wojny na Bałkanach. „I pączków od Felicjana mi brak” – tak zatytułował jeden z rozdziałów w jednej ze swoich książek. Jego rozmówczyni, dziennikarka Anna Kobierska, nazwała Feliksa Kaprzyka „ostatnim Mohikaninem skarżyskiego piekarnictwa”.
Dzielarka starsza niż miasto
A może sekretem sukcesu pączków Felka Kaprzyka są też urządzenia? Tu w użyciu wciąż są nie tylko tradycyjne metody, ale też tradycyjne, wręcz zabytkowe, sprzęty. Tylko tam, gdzie to konieczne, w ruch poszły nowoczesne urządzenia, bez których nie sposób dziś utrzymać się na rynku.
Pączki u Koperwasów powstają więc dziś z pomocą nowoczesnej technologii, ale nie na każdym etapie. Garują, czyli rosną, nie w garowniku, jak to się dzieje w dużych cukierniach. Ukształtowane – oczywiście ręcznie – lądują na specjalnym regale, gdzie leżakują przykryte bawełnianą tkaniną. Potem lądują w smażalniku, czyli specjalnym urządzeniu. Kiedyś powstawały jednak w dużym rondlu i na tradycyjnej kuchni palonej węglem. Barbara Koperwas zarzeka się, że kuchni tej nigdy się nie pozbędzie. To miejsce to przede wszystkim mnóstwo wspomnień.
Jednak wzrok w cukierni przykuwa jedno konkretne urządzenie. To dzielarka do ciasta. Jest prawdziwym zabytkiem. Pochodzi jeszcze z XIX wieku! Ma ponad 130 lat, więc serio jest starsza niż Skarżysko, które, jak wiemy, otrzymało prawa miejskie w 1923 roku. Dzielarkę, już jako używaną oczywiście, nabył Feliks Kaprzyk. Jest produkcji niemieckiej. Działa do dziś, choć brakuje w niej choćby sprężyny.
Tak o procesie robienia pączków opowiada Barbara Koperwas:

Operacja „tłusty czwartek”
Tłusty czwartek – jeden z ulubionych dni każdego łasucha. Czyli chyba każdego z nas, choć nie każdy się przyznaje. Choć pączka, faworka czy innego łakocia można zjeść o dowolnej porze roku, to tradycja przecież zobowiązuje. Tego dnia puszczają hamulce, a i ponoć zjedzone tego dnia słodkości nie idą w boczki.
Czy dla cukierników to też tak lubiany dzień? I tak, i nie. Z jednej strony ogromna sprzedaż, ale z drugiej trzeba przyspieszyć obroty na maksa, bo przecież wolumen pączków wzrasta względem zwykłego dnia wielokrotnie. Adochodzą do tego przecież również faworki.
Tłusty czwartek w rodzinie Koperwasów, potomków Feliksa Kaprzyka, zaczyna się już dużo wcześniej. Nawet przy tej okazji nie idą na łatwiznę. Nie mają mrożonych pączków, nie dosypują polepszaczy. Za to zapasy są zrobione, wszystko przygotowane na zaś, a mąka, jak mówi pani Basia, grzeje się już od dwóch tygodni. W zakładzie trzeba zrobić przemeblowanie, bo na ten dzień do pracy stawia się cała rodzina i pomocnicy.
Do walki z czasem stają: Barbara Koperwas i jej maż Andrzej, ich córka Magda z mężem Jackiem i synem Kacprem. Specjalnie do pomocy przyjedzie z drugiego końca Polski syn Barbary Paweł. Są też pracownicy zatrudnieni dorywczo. Wszyscy wiedzą, że noc ze środy na czwartek będzie nieprzespana. Na najwyższe obroty wchodzą już w środę rano. Zaczyna się produkcja. I trwa, i trwa, i trwa…

Miłośnicy pączków „od Felka” i „od Basi” nie czekają do czwartku na swój ulubiony przysmak. Przychodzą już w środę od wczesnego popołudnia i przychodzą tak aż do późnego wieczora. Większośc klientów, którzy nie chcą czekać do czwartku, zna smak pączków „od Felka” od lat. Pamiętają nawet cukiernika osobiście, wspominając, jak jeździł po mieście rowerem obładowanym pączkami. Mówią, że innych pączków nie biorą do ust.
W efekcie bywa tak, że w czwartek rano zostają już tylko pączki zamówione przez współpracujące z cukiernią sklepy i sklepiki. Dopiero wtedy, gdy my objadamy się pączkami, cała rodzina może odpocząć.
Gdzie kupimy „felkowe” pączki oprócz miejsca wytwarzania przy ulicy 3 Maja? Na przykład w warzywniaku „U Olczyka” na Sokolej, również w warzywniaku córki państwa Olczyków, Katarzyny, na Aptecznej. Również we własnym punkcie sprzedaży na targu w Rynku, ale to tylko w dni targowe. Wtedy kupimy tam też faworki i rozmaite ciasta.
Co dalej z pączkami?
Czasy dla małych rodzinnych biznesów łatwe nie są. I nie chodzi tylko o całą biurokrację, papierologię itd. Dużym problemem jest walka cenowa. Markety stoją tu na uprzywilejowanej pozycji. Cena 29 gorszy za „pączka” z handlowej sieciówki jest nie do przebicia przez małe manufaktury. Szczególnie takie, jak ta Koperwasów, którzy trzymają się pewnych standardów. Market może do taniego pączkopodobnego produktu nawet dołożyć. Nasz lokalny cukiernik – nie.
Barbara Koperwas dziś jeszcze nie wie, jak losy rodzinnego biznesu potoczą się dalej, gdy ona zdecyduje się odejść na zasłużoną emeryturę. Jej dzieci wybrały inną drogę zawodową. Ale, jak mówi, i ona sama nie jest z zawodu cukiernikiem. Początkowo pracowała na Zakładach Metalowych Mesko, gdzie była… tokarzem. Dopiero z czasem zrobiła papiery czeladnicze i mistrzowskie w cukiernictwie, zeby ciągnąć rodzinny biznes. Czy kolejne pokolenia rodziny są niejako skazane na podobny los? Czas pokaże.
Jak by nie było, kultowe pączki „od Felka” już przeszły do legendy i zapisały się pięknymi zgłoskami w historii Skarżyska. Czy nadal będziemy mogli się nimi zajadać? Oby! Tego życzymy całej rodzinie i sobie. A jeśli nie, to przecież wspomnienie cudownych smaków z dzieciństwa też jest czymś wspaniałym!