Andrzej Staśkowiak, mieszkaniec Skarżyska-Kamiennej, emerytowany nauczyciel nauk przyrodniczych, a także przyrodnik z zamiłowania, ujawnił swoją starą-nową pasję, a jednocześnie, talent. Przyrodę, którą uwieczniał do tej pory głównie na fotografii, teraz prezentuje nam pod postacią rysunków.
Andrzej Staśkowiak, „rodowity skarżyszczanin kamienny”, jak zwykł się określać w internecie, przez lata uczył biologii w Erblu, czyli I LO w Skarżysku. Wszystko, co związane z naturą, to nie tylko jego zawód, ale też pasja, wręcz całe życie. Dziś, gdy jest „beneficjentem ZUS-u”, bo i w taki sposób siebie określa w sieci, nie porzucił swojego zamiłowania do przyrody.
Popularny przyrodnik odkrył przed internautami swój kolejny talent – rysunek. Na Facebooku ujawnił swoje dzieła, którymi zachwycił społeczność. Rysunki owadów czy stawonogów, a nawet ptaków, na pierwszy rzut oka są nie do odróżnienia do wysokiej jakości zdjęć czy cyfrowo wykonanych grafik.
Rysunek – stare-nowe hobby
Jak się jednak okazuje, rysowanie to nie jest nowe hobby naszego bohatera. Dla Andrzeja Staśkowiaka to powrót do młodzieńczej pasji. Tak to już bywa, że na takie zajęcia czas znajduje się dopiero na emeryturze.
– Moje rysunki to powrót do hobby z dzieciństwa. Wtedy dużo malowałem, bawiło mnie to. Robiłem między innymi atlas motyli. Rysunku uczyłem się między innymi od mojego szkolnego kolegi Zbyszka Dziubińskiego. Teraz to moje rysowanie to w znacznej części zasługa mojego wnuczka Alana. Kupiłem mu kiedyś kredki i pomyślałem sobie, że sam spróbuję i sprawdzę, czy ręka jeszcze pamięta. To też chęć przypomnienia sobie techniki. Takie zajęcie to dobry trening dla mózgu, a w moim wieku trzeba dbać o mózg – opowiada Andrzej Staśkowiak.
Jak widać na załączonych „obrazkach”, ręką doskonale pamięta. Można być pewnym, że gdyby autor nie zdradził techniki, można by uznać te dzieła za zdjęcia czy grafiki. Imponują detalem, dokładnością i odwzorowaniem. Andrzej Staśkowiak tworzy rysunki na podstawie wykonanych przez siebie zdjęć. Tych ma w albumie, głównie cyfrowym, tysiące. Publika już zaciera ręce na kolejne dzieła spod ręki „psora” z Erbla.
– Gdy już mnie wciągnęło, to trochę poczytałem, trochę się dokształciłem, wymieniłem doświadczenia z innymi rysownikami. Zmieniłem też papier z białego na szary, który jest bardziej praktyczny przy takim rysunku. Z czasem przyjdzie pora na zakup bardziej profesjonalnych kredek. Kredka jest specyficzna, może spróbuję innych technik. Może spróbuję kredek akwarelowych, potem może samej akwareli – snuje plany Andrzej Staśkowiak.
Z przyrodą za pan brat od małego
Przy okazji dowiadujemy się, skąd swój początek wzięły przyrodnicze pasje Andrzeja Staśkowiaka. W trakcie rozmowy wyjmuje z biblioteczki kilkudziesięcioletni egzemplarz przyrodniczej „biblii” – książki „Z naszej przyrody” autorstwa Bohdana Dyakowskiego. Ma też współczesne wydanie. To starsze jest już mocno zniszczone. Czas i wielokrotne czytanie zrobiły swoje.
– W dzieciństwie często chorowałem, więc żeby się nudzić, dużo czytałem. To rozbudziło moje zainteresowania i zająłem się przyrodą. Uczyłem się przyrody na tej książce, którą dostałem od dziadka – zdradza przyrodnik.
Potem przyroda zajęła już jedno z najważniejszych miejsc w życiu Andrzeja Staśkowiaka, ale rysowanie całkiem nie zniknęło.
– W szkole średniej myślałem, czy nie zająć się na serio malowaniem. Były jakieś konkursy i trafiały się jakieś nagrody. Rysunek pomógł mi dostać się na studia. Jestem pewien, że moje przyrodnicze rysunki przekonały egzaminatorów o tym, że się nadaję. Rysunek przydał mi się na studiach, a po studiach w szkole, gdy trzeba było coś namalować kredą na tablicy. Kiedyś to było jedyne wyjście, aby pokazać coś uczniom. Potem weszły multimedia i rysunek zszedł na dalszy plan – wspomina Andrzej Staśkowiak.
Rysunek lepszy od fotografii
Skoro dziś technika jest już tak zaawansowana, a postęp nadal galopuje jak szalony, można zapytać – po co rysować, skoro można, na przykład, zrobić zdjęcia, a przy obecnej technice ich jakość przecież potrafi powalić na kolana. Okazuje się, co wyjaśnia Andrzej Staśkowiak, że przyroda na rysunku nie musi być na straconej pozycji względem sfotografowanej.
– Zdjęcie zazwyczaj nie oddaje wszystkiego, zwłaszcza szczegółów. Można ująć obiekt w dowolnym ujęciu, co nie zawsze jest możliwe na zdjęciu. Dużą rolę odgrywa głębia ostrości. Prawie zawsze jedne fragmenty będą mniej wyraźne od innych. W rysunku zwraca się uwagę na szczegóły. Możemy uwzględnić detale, które są charakterystyczne dla gatunku czy płci. Małe szczegóły są często bardzo ważne. Mam sporo fotografii, z których nie jestem zadowolony. Brak jest, na przykład, elementów, które trzeba dorysować. Jest materiał zdjęciowy, to trzeba wykorzystać – zapewnia Andrzej Staśkowiak.
Takim czasochłonnym zajęciom sprzyja obecna pora roku. Choć zima ostatnimi czasy jest bezśnieżna, to zimowe wieczory niezmiennie są długie.
– Wykonanie jednego rysunku to kwestia średnio dwóch dni. Dziś mogę sobie wyobrazić, ile czasu zabierało kiedyś opracowanie atlasów i albumów przyrodniczych. U owadów jest ten problem, że są owłosione, a przez to trudne do narysowania. Fajne są owady gładkie, błyszczące. Są łatwiejsze do odwzorowania. Zimą ma na to czas, ale wkrótce zrobi się cieplej, dni będą dłuższe i będzie mnie ciągnąć na łono natury – mówi Andrzej Staśkowiak.
Bliscy inspirują i recenzują
Póki co, dziadka motywuje wnuczek Alan, a wspiera i służy recenzją żona Urszula.
– Mąż nie lubi być bez zajęcia. Cieszę się, że zajął się swoim dawnym hobby, a efektami jestem zachwycona. Kupił fachowe kredki, jest już specjalna lampka, teraz ciemniejszy papier. Ja jestem pierwszym recenzentem. Wnuczek mówi, że dziadek rysuje „robale”, ale słusznie zauważył, mówiąc „Dziadek, ty potrafisz rysować”. Jakby nie patrzeć, to od niego wyszła inspiracja – mówi Urszula Staśkowiak.
Społeczność fejsbukowa już dobitne domaga się nie tylko kolejnych dzieł, ale też ich pokazania „w realu”. Jedni chcą wystawy, inni książkowego albumu. Znając Andrzeja Staśkowiaka, na pewno dojdzie do urzeczywistnienia i jednego, i drugiego. Publikacje jego autorstwa, jak choćby „Ważki ziemi skarżyskiej”, czy z jego udziałem, są liczne. Miłośnicy talentu przyrodnika-rysownika muszą jednak uzbroić się w cierpliwość, gdyż ten zastrzega, że na razie rysunków jest zbyt mało, aby można było mówić o ich wystawieniu bądź wydaniu.
Póki co, musimy się zadowolić „robalami” i innymi przedstawicielami fauny w wersji cyfrowej.