Bronisława Król, mieszkanka Skarżyska-Kamiennej, opisała w pamiętniku pierwsze dni II wojny światowej. Wybuch wojny oznaczał dla niej również rozstanie z narzeczonym, Lucjanem Mrówką, późniejszym mężem.
„Wrześniowe zapiski” to tytuł publikacji, która zawiera zapisy z pamiętnika Bronisławy Król, mieszkanki Skarżyska. Wpisy umieszczała w większość dni września 1939 roku. Były to dla niej dni podwójnie trudne – wybuch wojny spowodował, że jej narzeczony Lucjan Mrówka musiał opuścić Skarżysko.
Pamiętnik Bronisławy Król zachował się do dziś. Dzięki rodzinie, a także zredagowaniu przez Krzysztofa Zemełę i wydaniu przez skarżyskie starostwo powiatowe, możemy dziś dowiedzieć się, jak początki straszliwej wojennej zawieruchy wyglądały oczami młodej kobiety. Nie tylko zresztą oczami – zapiski są bardzo osobiste i zawierają mnóstwo odczuć.
W momencie wybuchu wojny Bronisława Król miała 24 lata. Nie pochodziła ze Skarżyska. Urodziła się w Uniejowie w obecnym powiecie miechowskim, czyli w województwie małopolskim. Do Skarżyska trafiła w latach 30., znajdując zatrudnienie w Państwowej Fabryce Amunicji, czyli obecnym Mesko. Najprawdopodobniej już tu w Skarżysku poznała Romana Mrówkę.
Rozpoczynamy dziś prezentację wpisów z pamiętnika Bronisławy Król. Pierwszy został napisany jeszcze 30 sierpnia, więc dziś trzy pierwsze dni z pamiętnika włącznie z wpisem z 1 września 1939 roku, gdy rozchodzą się wieści o napaści Niemców na Polskę. Kolejne będziemy prezentować co kilka dni.
– Wartość „Wrześniowych zapisków” jako źródła historycznego jest wielostronna. Nie jest mi znany fakt powstania podobnych relacji wśród mieszkańców Skarżyska. Już choćby z tego względu dziennik jest źródłem rzadko spotykanym. Bronisława Król utrwaliła atmosferę najtragiczniejszych pierwszych tygodni wojny. Dzięki zapiskom zostaliśmy dopuszczeni do jej świata bardzo intymnych przeżyć. Wczuwamy się w atmosferę, bo relacje są bardzo autentyczne. Autorka ukazała panikę, dezorientację, poczucie bezsilności, aż po utratę nadziei, że kiedykolwiek się skończy to wielkie „piekło”. Teraz, po 80 latach, pamiętniki powinny być lekturą obowiązkową dla tych, którzy czerpali wiedzę z opracowań historycznych o wojnie i okupacji – tak między innymi pisze w przedmowie do publikacji Krzysztof Zemeła.
– Pamiętniki zostały znalezione podczas domowych porządków w tzw. „papierach”. Mój teść Lucjan nie był pewien, czy przedstawiają jakąkolwiek wartość. Rodzina nie zwróciła wcześniej na nie większej uwagi. Potem dopiero okazało się, jak bezcenne są. Wiele osób, szczególnie starszych, które pamiętają wojnę, było bardzo wzruszonych, czytając pamiętnik – powiedziała Ilona Mrówka, synowa Lucjana Mrówki, syna Bronisławy Król.
Za możliwość umieszczenia fragmentów pamiętnika dziękujemy:
- Rodzinie – Lucjanowi Mrówce i Ilonie Mrówce za wyrażenie zgody na publikację
- Krzysztofowi Zemele – redaktorowi „Wrześniowych zapisków”
- Grzegorzowi Bieniowi – dyrektorowi Muzeum im. Orła Białego za pomysł
Wszystkie dotychczas opublikowane część pamiętnika znajdują się tutaj: Wrześniowe zapiski – Bronisława Król
Środa
Wróciłam z pracy o godz. 7-mej, dzień był piękny i cudny w przyrodzie, ale w sercach ludzkich smutek i ból, w ten to dzień była ogłoszona „mobilizacja”. Do mnie przyszli Władzia (siostra Bronisławy – przyp. red.) i Kazik (narzeczony Władzi – przyp. red.), ale nikt nie mógł usiedzieć spokojnie w tak ważnej chwili, poszliśmy wszyscy na miasto, oni do domu na ul. Kościuszki, a ja na miasto, bo chciałam się spotkać z Romanem.
Na 3-go Maja około jego domu spotkałam p. Antka z p. Zochą i zaraz wyszedł Roman i staliśmy chwilę, potem szli jego kuzyni i ja odeszłam, nie chcąc im się pokazywać. Roman potem doszedł do mnie i poszliśmy oboje 3-go Maja, Kościuszki i na rogu Kościuszki i Limanowskiego on poszedł do p. Mrówki słuchać dziennika radiowego o 8.40, a ja do cioci.
O godz. 9.30 spotkaliśmy się na rogu Limanowskiego i Staszica, i wróciliśmy do mnie do domu przez rynek, a cała nasza rozmowa była na temat i o wydarzeniach politycznych. Tak był to ostatni wieczór spędzony razem w tem cichym ustroniu. O, jakie miłe chwile spędziliśmy od naszego zapoznania się, a jakie straszne rozstanie może już na „wieki”. Bóg raczy wiedzieć.
Była godzina 11.10, kiedy po raz ostatni żegnałam się z nim. Nic nie powiedział, zrobił się jakiś dziwny, a tęsknił za domem i rodzicami swojemi. Chciał jechać, pociągi były zajęte wojskiem, trudno było.
Dużo mu miałam do powiedzenia, lecz nie mogłam. Za słabe miałam siły powstrzymywać się od łez, a nie chciałam mu tego okazać, bo chciałam być mężną, na wszystko przygotowaną. A gdy już podał mi rękę na pożegnanie, powiedział „Niech Cię kule i granaty omijają i Bóg ma w swojej opiece, i wszystkich” i poszedł.
Pozostałam sama. Jakie to były straszne chwile, gdy pomyślałam, że może ostatni raz był u mnie i już go więcej nie zobaczę. Nie wiedziałam, co robić, ale wzięłam do ręki ołówek i skreśliłam parę słów do niego, bo myślałam, że serce mi pęknie z żalu, i taki cały ból chciałam wylać na papier, lecz nie mogłam, bo mi łzy oczy zasłaniały i nie mogłam się pogodzić z tym, że po tak miłych chwilach zostanie mi tak strasznie bolesne rozstanie.
Skończyłam pisać, zdjęłam medalionik z szyi i ucałowałam i włożyłam do koperty, aby mu ofiarować na pamiątkę i gdy pójdzie na wojnę, żeby go Matka Najświętsza miała w swojej opiece i położyłam się do łóżka ze łzami po 1-szej.
Był to dzień straszny, bo żony żegnały mężów, matki synów, którzy szli na wojnę i w ogóle był nastrój nie do opisania.
Czwartek
Rano o 5.30 poszłam do Mady, a potem oddać list, żeby otrzymał przed wyjazdem. Przeszłam się koło jego domu na 3-go Maja, a tu szli z fabryki i szedł p. Antek, i zaraz zawołał Romana, bo jeszcze spał. Roman wyszedł, oddałam mu list i chciał, żeby mu co powiedzieć, lecz trudno mi było. Podałam mu rękę i „wszystkiego najlepszego” to były nasze ostatnie słowa i poszłam do pracy.
A on miał jechać tem pociągiem o 2-giej po południu do domu do Rabsztyna. Z fabryki wróciłam o 7-mej, bo byłam na wiadukcie zobaczyć pociągi z wojskami. Żołnierze się kłaniali, śmiali się, inni byli pogrążeni w myślach i smutni, bo ile to żon zostało z drobnemi może dziećmi.
Gdy weszłam do domu, myślałam, że serce mi pęknie z bólu i żalu, jak spojrzałam na to mieszkanie czyste i miłe, a teraz mnie strach przejmował, że muszę być sama, że już on nie przyjdzie, nie odwiedzi mnie, nic mi nie powie.
Tak, bo go już nie ma, „pojechał” i może nawet mu przez myśl nie przeszło, że może się już nie zobaczymy, że może po raz ostatni żegnał te okolice Skarżyska, w których miał może dużo radości, a może też i przykrości, a teraz tylko mu pozostanie wspomnienie z minionych lat.
Tak przechodząc myślami o chwilach minionych, poszłam na ulicę posłuchać dziennika radiowego o 8.40, wróciłam i nie mogłam powstrzymać się od łez, musiałam ulżyć sobie i wypłakać się i położyłam się spać o godz. 11-tej z myślami o rodzicach i Romanie, czy już zajechał, bo przecież pociągi były o parę godzin opóźnione.
Piątek
Wstałam sobie niecoś wcześniej, bo już nie mogłam spać. Zaraz po 5-tej przyszła Władzia, potem gospodyni i składa mi życzenia imieninowe pomimo tego, że ja obchodzę zawsze 3-go. Bardzo mi przykro było i rozpłakałam się jak małe dziecko, a także i one.
Potem gdy miałam iść do pracy, parę minut przed 6-tą leciały samoloty, ale już „,bojowe”, a było ich 26 i leciały w stronę zachodu. W pracy pracowałyśmy z dość ożywionem humorem, aż tu o godz. 11 alarm lotniczy i wszyscy uciekamy do rowów, czyli „schronów”, lecz jeszcze nieskończonych, a nawet i w lesie. Potem jak zaczął padać ulewny deszcz, tak że każdy przemókł do suchej nitki, a tu nie wolno na wydział pójść. O godz. 2-giej alarm był odwołany i spokojnie pracujemy, to znów od 3.30–3.45 drugi alarm, potem o 4.30–5.50 trzeci alarm i wróciłam do domu.
Około toru i dużego żelaznego mostu stał pociąg z wojskiem, a byli żołnierze i w humorach mówili, że za 3 dni się zobaczymy. Szłam ul. Kolejową przez wiadukt – tu też stały pociągi z wojskiem, a harcerki roznosiły żołnierzom pożywienie, wodę, itd. U cioci zjadłam obiad i wróciłam do domu sama, jedna, przykro mi było bardzo, lecz trudno, tak los chciał, tak się stało. Przed 9-tą poszłam słuchać dziennika radiowego.
W ten to dzień 1 września o 5-tej rano wybuchła wojna polsko-niemiecka i w tym to dniu p. Prezydent Ignacy Mościcki mianował Marszałka Śmigłego-Rydza naczelnym wodzem wojsk polskich i następcą prezydentury. Niemcy napadli na różne polskie miasta, jak Katowice, Kraków, Tunel, Toruń, Gdynię i wiele innych. Prawdopodobnie Polacy w tym dniu weszli do Gdańska i odparli Niemców. Straszne to były chwile, a jeszcze dla mnie samej, bo nikt ani nie mógł coś powiedzieć, choćby na chwilkę zapomnieć o tych wydarzeniach, tak byłam pogrążona w myślach o rodzicach, że to tydzień, kiedy tu byli u mnie, a teraz się biedni martwią o nas i rodzeństwo, co tam Tadzik ukochany braciszek mówi, a stryjek i w ogóle wszyscy. Dalej myśli moje zwróciły się do Romana, co on tam robi, a może poszedł na wojnę, a jak tam znów ciocia, Kazik, który był w drodze.
Co może być, człowiek tego nie przewidzi, tydzień upłynął zaledwie, kiedy to takie mieliśmy nadzieje, kiedy to Kazik zaręczył się z Władzią, a teraz co pozostaje – nic, tylko wspomnienie. Cały ból, jaki miałam, wylałam ze łzami, żywiąc nadzieję, że może da Bóg i Matka Najświętsza, że się wszyscy spotkamy, o ile będziemy żyć i będziemy wspominać chwile, kto z nas przeżył i gdzie.
Cdn.