5 sierpnia 1944 roku zlikwidowany został Leo Metz, szef niemieckiej policji kryminalnej w naszym mieście. Metz nazywany był „katem Skarżyska”. W roli egzekutora wystąpił skarżyszczanin Tadeusz Matejszczak, żołnierz Armii Krajowej.
WAŻNE – AKTUALIZACJA!
Do tej pory za datę likwidacji Leo Metzy podawano 3 sierpnia 1944 roku i tak też początkowo my napisaliśmy w tym tekście. Skontaktował się jednak z nami Bartosz Wójcik, historyk, pracownik Muzeum Historii Polski, notabene pochodzący ze Skarżyska, który przekazał nam informacje pochodzące z dokumentów niemieckich, że zamach miał miejsce de facto 5 sierpnia 1944 roku. Należało więc skorygować tekst, co uczyniliśmy. Poniżej w tekście zamieszczamy informacje od Bartosza Wójcika, za które dziękujemy.
Trwa II wojna światowa. Wojenna pożoga nie tylko nie omija Skarżyska-Kamiennej, ale doświadcza nasze miasto szczególnie mocno. Mieszkańcy Skarżyska i okolic giną w dużych egzekucjach na Brzasku i Borze oraz w wielu mniejszych w różnych miejsca miasta. Ofiar jest mnóstwo też w obozie pracy na terenie fabryki HASAG, która powstała w Państwowej Fabryce Amunicji, czyli dzisiejszym Mesko. Miejsc kaźni jest więcej, jak choćby więzienie w nieistniejącej już szkole podstawowej na Bzinku przy starej Siódemce. A przecież było jeszcze żydowskie getto.
Każda ofiara to ogromna tragedia skarżyszczan. Wiele rodzin kogoś traci. Są i takie, dla których świat się niemal wali, jak choćby rodzina Krajewskich, gdzie z czterech braci trzech ginie jeszcze we wrześniu:
Historyk Instytutu Pamięci Narodowej oddziału w Radomiu Sebastian Piątkowski przed kilku laty podczas spotkania w Szkole Podstawowej nr 1 (również miejscu kaźni) podkreślił, że Skarżysko-Kamienna było w czasie wojny miastem wyjątkowym, jeśli chodzi o skalę zaangażowania konspiracyjnego mieszkańców. Niestety, nasze miasto zapłaciło za to wyjątkowo wysoką cenę.
W pamięci skarżyszczan z pewnością nie zachowało się wiele konkretnych nazwisk tych, którzy przynieśli do naszego miasta śmierć i zniszczenie. W większości, poza może najwyższymi rangą, pozostawali anonimowi. Mówimy o nich Niemcy, mówimy naziści albo bardziej eufemistycznie – „hitlerowcy”.
Jednakże był wśród nich człowiek, którego nazwisko szczególnie boleśnie zapisało się w świadomości ówczesnych skarżyszczan…
Leo Metz – kat Skarżyska
Leo Metz, którego nazwisko pisano też Leo Metza, pojawił się w Skarżysku tuż po wybuchu II wojny światowej. Przed wojną służył w Polskiej Policji Państwowej w Wieluniu. Wtedy nosił nazwisko Leon Metza. Jak podają źródła, jest mało prawdopodobne, aby i przed wojną nie był agentem niemieckiego wywiadu. Natychmiast bowiem po ataku na Polskę otrzymał nominację na stanowisko Kripo – Kriminal Polizei – czyli policji kryminalnej w Skarżysku-Kamiennej. Taką funkcję musiał otrzymać człowiek mocno oddany Niemcom.
Leo Metz jest wysoki, barczystej postury, a jego cechą charakterystyczną jest zajęcza warga. Samym wyglądem budził grozę. W relacjach czytamy, że nie ma w zwyczaju na co dzień nosić munduru, a nosi się w garniturze. W ten sposób łatwiej mu tropić potencjalne ofiary.

Szybko zaczyna dawać wyraz swojemu bestialstwu. Ma mieć dwa swoje ulubione miejsca kaźni. Jedno naprzeciw swojego mieszkania w kamienicy na rogu ulic Podjazdowej i Limanowskiego. Drugie to doły w okolicach odlewni Witwickich.
Relacje z jego „dokonań” są drastyczne. Jak z akcji na dworcu kolejowym w Skarżysku, którą opisują Jan Łysek i Stanisław Berus w Słowie Ludu w 1961 roku:
W walizce młodego mężczyzny żandarmi znajdują mięso. Mocne uderzenia w twarz pięścią są zapowiedzią tego, co stanie się później. Nie ma powrotu z hitlerowskich rąk. Iskierka nadziei w ucieczce. Bity właściciel pechowej walizki decyduje się błyskawicznie. Rozpaczliwy skok i jest już w drzwiach wagonu. Jeden z żandarmów strzela za uciekającym, lecz nie trafia. Ofiara olbrzymimi skokami, na jakie człowiek może się zdobyć tylko w panicznym strachu, ucieka przez zbocze nasypu kolejowego.
Wtedy pistolet wyciąga Metza. Nie jest zdenerwowany. Flegmatycznie naprowadza bron w kierunku zbiega. Jest już na przedłużeniu linii szczerbinki i muszki. Strzał…
Biegnący człowiek jak szarpnięty przystaje, łamie się w pół i pada na zieloną murawę. Gdy podchodzą żandarmi, ofiara jeszcze żyje. Metza wymierza tęgiego kopniaka w skurczoną bólem twarz. Ranny leży na wznak. Otwiera przerażone oczy. Wtedy z rąk Metzy pada drugi strzał.
Jak niesie po Skarżysku wieść, Leo Metza od razu po egzekucjach oddaje się pijaństwu. Często w lokalnych szynkach wraz z alkoholem zamawiał też miskę z wodą i ręcznik, aby umyć zbryzgane krwią ofiar ręce. Myje się w sali jadalnej…
Polskie podziemie wydaje na Leo Metza wyrok śmierci. Jednak jego wykonanie nie jest łatwe z kilku powodów. Przede wszystkim, jako cenny dla hitlerowców, Metz otrzymuje stałą obstawę. Gdy porusza się ulicami Skarżyska, zawsze towarzyszą mu żandarmi.
Ponadto, Niemcy świadomi tego, że Polacy chcą go zlikwidować, trzymają zakładników. W przypadku egzekucji na „kacie Skarżyska” najpewniej dojdzie do zemsty , najpewniej również na mieszkańcach miasta.
Sam Metz też, wie, że jest na celowniku naszej konspiracji. Jest ostrzegany, że poniesie konsekwencje swoich zbrodni na Polakach i Żydach. Niewiele sobie jednak z tego robi. Wręcz obnosi się ze swoim okrucieństwem podsycanym poczuciem bezkarności.
Pewny siebie jest do samego końca i zapewne też pewny, że Polacy nie odważą się go zlikwidować. Wciąż ma obstawę, jest oczywiście uzbrojony, a gdy oddaje się knajpianym libacjom, zawsze siada przodem do wejścia, aby móc zareagować w razie potrzeby…
Zlikwidować kata!
W 1944 roku zmienia się jednak sytuacja wojenna. Niemiecka machina wojenna daleka jest już od swojej początkowej precyzji. Niemcy są w odwrocie i niekoniecznie już mają na tyle ludzi, aby skutecznie chronić jednego człowieka, nawet o tak wysokiej pozycji jak Leo Metz. On sam też zdaje sobie z tego sprawę i szykuje się do ewakuacji. Za cel obiera sobie Częstochowę.
Armia Krajowa wie o jego planach ucieczki. Zdobywa informację, że Metz będzie próbował wydostać się ze Skarzyska pociągiem na Końskie. Akowcy postanawiają, że dokonają egzekucji, gdy Metz będzie udawał się na dworzec. Robi to zawsze bryczką. Taki sam pojazd szykują sobie zamachowcy. Metz jednak wyczuwa, że grozi mu bezpieczeństwo. Na dworzec jedzie inną drogą. Tam jest już jednak zbyt dużo ludzi, a wśród nich wielu uzbrojonych Niemców. Tam zadanie jest zbyt trudne do wykonania i niebezpieczne dla konspiratorów.
Pojawia się pomysł likwidacji oprawcy już w samym pociągu. To też trudne, ale potem może już nie być szansy. I w tym momencie z pomocą przychodzi zrządzenie losu. Linia kolejowa na Końskie na wysokości Bliżyna zostaje minionej nocy wysadzona przez partyzantów. Pociąg nie odjeżdża. Metz zostaje w Skarżysku. Trzeba było działać szybko.
Konspiratorzy postanawiają iść na całość. Muszą wykonać zadanie. Wywiad śledzi Metza, który z kata ma się stać ofiarą. Ten udaje się do jednej ze swoich ulubionych wyszynków – restauracji Ireny i Wiktora Gellerów na ulicy 1 Maja 20 (ulica nosiła wówczas nazwę Piłsudskiego). Wówczas są tam dwa lokale – z lewej strony restauracja Gellerów, a z prawej masarnia Gajka.
Kamienica ta stoi do dziś. Skarżyszczanie powinni ja kojarzyć. Znajduje się po sąsiedzku z marketem Biedronka, gdzie przecież bywają często na zakupach. I dziś pod numerem 20 są dwa lokale, ale nie działa w nich żaden biznes.
W akcji biorą udział Zdzisław Kochanek i jego brat Stanisław Kochanek „Antoniak”, Józef Kotlęga „Błyskawica”, Henryk Kucharski, Witold Połcik, Henryk Herman, Czesław Matejszczak oraz jego brat Tadeusz Matejszczak „Kciuk”.
Sześć kulek Tadeusza Matejszczaka
Egzekucję mają wykonać Stanisław Kochanek i Tadeusz Matejszczak. To oni wchodzą do lokalu. Strzał mają oddać przy zmawianiu piwa. Zamiast po pieniądze mają sięgnąć po broń, aby ich ruchy nie wzbudzały podejrzeń.
Sprawy jednak nie układają się do końca po myśli zamachowców. Najpierw ulicą przemieszczają się żołnierze Wehrmachtu. Trzeba być ostrożnym i chwilę odczekać, aż oddalą się na bezpieczną odległość. Czas jednak nagli i Metz może opuścić lokal.
W końcu ruszają, aby wykonać zadanie. Wchodzą do lokalu Gellerów. „Kochanek” rusza do bufetu zamówić piwo, ale nie udaje mu się nawet dokończyć zamówienia. Tadeusz Matejszczak zauważa ruch rąk Metza, interpretując go jako sięganie po broń.
„Kciuk” trzykrotnie strzela w kierunku zbrodniarza ze swojego pistoletu Vis. W lokalu robi się zamieszanie i strzelec już nie realizuje planu zabrania Metzowi dokumentów, a zamiast tego oddaje w kierunku ofiary trzy kolejne strzały. W ciele Metza ląduje sześć „kulek”. Taki właśnie tytuł – Sześć kulek Tadeusza Matejszczaka – nosi opowiadanie Świętosława Krawczyńskiego napisane po latach po spotkaniu z Tadeuszem Matejszczakiem zamieszczone w zbiorze pt. „Raptularz świętokrzyski”.
Stanisław Kochanek i Tadeusz Matejszczak natychmiast opuszczają lokal i pozbywają się broni. Polskie podziemie wreszcie dokonało celu – zlikwidowało kata Skarżyska. Tuż po zamachu na miejscu pojawiają się niemieccy żandarmi, ale AK-owcy są już daleko.
Do tej pory jako datę zamachu podawano 3 sierpnia 1944. Bartosz Wójcik, historyk, pracownik Muzeum Historii Polski, przekazał nam informację, że zamach miał de facto miejsce 5 sierpnia 1944 roku.
Dotychczas okoliczności zastrzelenia Leo Metzy znane były jedynie z przekazów polskich. Przede wszystkim z powojennej relacji samego egzekutora – akowca Tadeusza Matejszczaka ps. „Kciuk”. W jej świetle akcja miała zostać przeprowadzona 3 sierpnia 1944 r. po południu w restauracji Gellerów w pobliżu dworca kolejowego.
W rzeczywistości jednak do zamachu na „kata Skarżyska” doszło dwa dni później. Przesądza o tym zachowany, a nieznany dotąd meldunek dzienny (Tägliche Ereignismeldung) radomskiego urzędu Policji Bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei) sporządzony nazajutrz, 6 sierpnia 1944 r. i dostępny w warszawskim Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej. W jego części, poświęconej wydarzeniom w powiecie kieleckim, odnotowano:
„5.8 w Kamiennej, w polskiej restauracji Gellerów, uzbrojony bandyta postrzałami w głowę i ramię zastrzelił sierżanta sztabowego Policji Kryminalnej Leo Metzę. Pościg zorganizowany przez siły policyjne jak dotąd nie przyniósł skutków”.
Wersję tę potwierdza jeszcze jedna okoliczność. Z relacji „Kciuka” wynika bowiem, że akowski wywiad tuż przed akcją alarmował, iż może być to ostatni moment na wykonanie wydanego w maju 1943 r. wyroku, ponieważ Metza planuje opuścić miasto. Jego wyjazd miał jednak zostać opóźniony ze względu na zniszczenie przez podziemie mostu kolejowego na linii Skarżysko – Końskie.
Do podobnego zdarzenia – za które prawdopodobnie odpowiadał sowiecko-polski oddział partyzancki Nikołaja Doncowa, wkrótce włączony do komunistycznej Armii Ludowej – doszło właśnie 5 sierpnia. Zostało ono odnotowane w zestawieniu „bandyckich napadów” na szlaki kolejowe, stanowiącym załącznik do miesięcznego sprawozdania Dowódcy Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w Generalnym Gubernatorstwie (Befehlshaber der Sicherheitspolizei und des Sicherheitsdienstes) za sierpień 1944 r.
W dokumencie tym, pochodzącym z zasobów berlińskiego Archiwum Federalnego, pod datą 5 sierpnia, odnotowano zdawkowo: „Most kolejowy pod Stąporkowem został uszkodzony przy użyciu materiałów wybuchowych”. Tego samego dnia doniesiono zresztą o jeszcze jednym ataku na tej linii, w rejonie Czarnieckiej Góry. W jego wyniku uszkodzona została dla odmiany lokomotywa pociągu towarowego.
W świetle urzędowych doniesień niemieckich nie ma wątpliwości, że do najgłośniejszej akcji likwidacyjnej polskiego podziemia w okupacyjnych dziejach Skarżyska-Kamiennej doszło 5 sierpnia 1944 r.
Pytaniem otwartym pozostaje – czy „kat Skarżyska” faktycznie uciekał, czy może po prostu miał wyjechać, choćby służbowo? 5 sierpnia 1944 r. panika w niemieckim aparacie okupacyjnym – charakterystyczna raczej dla drugiej połowy lipca, gdy wielu Niemców wątpiło, czy na Wiśle uda się zatrzymać Sowietów – była już bowiem względnie opanowana. W przywołanym policyjnym meldunku nie ma z kolei żadnej wzmianki, świadczącej o ewentualnych podejrzeniach Policji Bezpieczeństwa wobec Metzy. Tego jednak najprawdopodobniej już się nie dowiemy.
Bartosz Wójcik

Zwyczajny pogrzeb wyjątkowego zbrodniarza
W czasie wojny Niemcy grzebią swoich pobratymców na cmentarzu „Nur fur Deutsche” zlokalizowanym za Górną Kolonią. Pogrzeby odbywały się z pompą, z honorami, z udziałem orkiestry.
Pogrzeb Leo Metza jednak takiej oprawy był pozbawiony. Czy przyczyną było to, że wobec zbliżania się wojsk radzieckich i potrzeby ewakuacji na Zachód, nie było na to już czasu? A może zdecydowało o tym to, że przy ciele Metza znaleziono fałszywe dokumenty i ten fakt uznano za zdradę?
Pogrzeb Metza wyglądał tak, że Niemcy po prostu wrzucili do dołu jego ciało owinięte papierowym siennikiem. Jak pisze Słowo Ludu „nie było salwy honorowej, nie było orkiestry i nie było kapelana”.
Świadkiem pogrzebu był młody chłopiec, który zrelacjonował to wydarzenie dziennikarzom Słowa Ludu. Gazeta nie podaje jego nazwiska, a jedynie inicjały – J.M.
Człowiek ten tak relacjonuje to, co widział dziecięcymi oczami:
Pobiegłem z tą wiadomością do domu. Potwierdziła ona krążące o mieście wieści o wykonaniu wyroku na hitlerowskim oprawcy. A tymczasem na cmentarzu Niemcy strudzeni widocznie kopaniem mogiły wyręczyli się przy jej zasypywaniu moimi kolegami. Taki był pogrzeb Metza, hitlerowskiego kata, którego sam widok wzbudzał trwogę wśród mieszkańców Skarżyska.
Skarżyszczanin Tadeusz Matejszczak „Kciuk” – egzekutor kata Skarżyska
Tadeusz Matejszczak urodził się 11 czerwca 1924 roku w Skarżysku-Kamiennej. Uczęszczał do szkoły powszechniej na Dolnej Kamiennej, która z czasem przekształciła się w I Liceum Ogólnokształcące. Naukę tam zakończył w 1938 roku, po czym kontynuował edukację w Technikum Mechanicznym w Radomiu. W 1940 rozpoczął działalność konspiracyjną w Związku Walki Zbrojnej.
Gdy pod koniec 1941 został w Skarżysku zorganizowany Specjalny Pluton Operacyjny, Tadeusz Matejszczak został jego członkiem jako świeżo upieczony absolwent konspiracyjnej Szkoły Podoficerskiej. Wskutek coraz większego zaangażowania w działalność Plutonu Tadeusz Matejszczak musiał przerwać naukę, całkowicie poświęcając się działaniu w konspiracji.

Tadeusz Matejszczak w momencie wykonywania egzekucji na „kacie Skarżyska” miał 20 lat. Po zamachu otrzymał awans na stopień sierżanta Armii Krajowej. Wojna wkrótce dobiegła końca, ale na „Kciuka” nie czekały laury, lecz, jako na członka AK, represje ze strony nowych władz. Aby uniknąć reperkusji, wyjechał na Wybrzeże, lecz został tam aresztowany i skazany na cztery lata więzienia. Na mocy amnestii zwolniono go w marcu 1947 roku.
Powrócił do Skarżyska z zamiarem ukończenia szkoły. Jednak powrotu do szkoły mu zabroniono i dopiero na wieczorowych kursach ukończył Technikum Mechaniczne. Jednak w Skarżysku nie mógł otrzymać żadnej pracy. Wreszcie w 1949 roku został zatrudniony w nowo powstającej Fabryce Samochodów Ciężarowych STAR w Starachowicach. Tam pracował aż do emerytury, którą uzyskał w 1983.
Za swoje zasługi na rzecz ojczyzny, został wielokrotnie odznaczany. Ostatnią nominację, na majora, przyznano mu 1 lipca 2007, podczas uroczystości rocznicowych na Brzasku
Tadeusz Matejszczak „Kciuk” zmarł w Skarżysku 19 września 2008 roku w wieku 84 lat. Jest pochowany na cmentarzu na osiedlu Zachodnie w rodzinnym mieście. Spoczywa wraz z żoną Krystyną Matejszczak, żołnierką Armii Krajowej, pseudonim Astra.

Źródła:
Świętosław Krawczyński, Sześć kulek Tadeusza Matejszczaka – Raptularz świętokrzyski
Słowo Ludu
Wikipedia