Poznaliśmy już najlepsze wywiady Konkursu Dziennikarskiego 2023, ich autorów oraz bohaterów. Młodzież ze Skarżyska-Kamiennej i pobliskich miejscowości dotarła do ciekawych ludzi, którzy podzielili się historiami ze swojego życia.
W tegorocznym Konkursie Dziennikarskim, który organizuje Magdalena Wiśniewska-Ciaś, nauczycielka polskiego z II Liceum Ogólnokształcącego w Skarżysku, uczestnicy mieli za zadanie przeprowadzić wywiad wpisujący się w temat:
Zwykły człowiek – niezwykła historia
To bardzo trafne przesłanie, ponieważ często to pozornie zwykli ludzie mają do opowiedzenia najbardziej niezwykłe historie. Życiorysy wielu ludzi, których mijamy na co dzień, nadają się nawet na książkę.
Tymczasem nasza młodzież, uczniowie szkół podstawowych i średnich z terenu Powiatu Skarżyskiego, miała za zadanie przeprowadzić wywiad. Sprostali temu zadaniu świetnie.
Rozmówców mieli rożnych. Byli to bliscy, koledzy, znajomi, zarówno młodzi, jak i seniorzy. W gronie bohaterów znaleźli się też obcokrajowcy. Część rozmówców sama tworzyła historię, inni z kolei wpadli w wir naszej powikłanej historii.
Wszystkie prace konkursowe były na dobrym lub bardzo poziomie. O lepszym miejscu decydowały ułamki punktów. Laureatów poznaliśmy na uroczystym zakończeniu, które odbyło się w szkole.
Prace osób, które znalazły się na podium czytali nauczyciele, którzy przygotowywali uczniów. Pomysłodawczyni konkursu Magdalena Wiśniewska-Ciaś pogratulowała uczniom oraz opiekunom. Najlepsi otrzymali nagrody, które ufundowali Auto-Złom Karol Kasperek, redakcja Spotted Skarżysko oraz anonimowy fundator.
W jury konkursu zasiedli: Mateusz Bolechowski – Echo Dnia, Adam Ciok – Spotted Skarżysko, Angelina Kosiek – Wyborcza i Paweł Wełpa – ProSkarżysko.
Poniże prezentujemy wyniki, a jeszcze niżej nagrodzone wywiady – najlepsze trzy w każdej z dwóch kategorii. Zachęcamy do poczytania. Warto!
Konkurs Dziennikarski 2023 – wyniki:
Szkoły podstawowe
I nagroda i statuetka Złote Pióro: Zuzanna Turska – SP Ostojów – „Japonia i Polska – dwie ojczyzny”; nauczyciel przygotowujący – Agnieszka Witczak
II nagroda: Lena Stępień – Prywatna Szkoła Podstawowa Skarżysko – „Declan Somers – dobroczynność to moje drugie imię”; nauczyciel przygotowujący – Anna Grudzień
III nagroda: Gabriela Huszno – SP 3 Skarżysko – „Chłopak z Irpienia”; nauczyciel przygotowujący – Anna Sobota
Wyróżnienia:
Zuzanna Goryca – SP Majków – „Uzależniony rodzic”; nauczyciel przygotowujący – Justyna Dziumowicz-Dziura
Oliwia Obara – SSP Ostojów – „Wywiad z Zuzanną Turską”; nauczyciel przygotowujący – Agnieszka Witczak
Natalia Kabała-Targowska – SP 5 Skarżysko – „Zwykły człowiek, niezwykła praca”; nauczyciel przygotowujący – Kinga Rzuchowska
Szkoły średnie
I nagroda i statuetka Złote Pióro: Zuzanna Skuza – II LO Skarżysko – „O wilku morskim i szczurach – nie tylko lądowych”; nauczyciel przygotowujący – Magdalena Wiśniewska-Ciaś
II nagroda: Kamila Sochacka – ZSSU Skarżysko – „Wojenne piekło”; nauczyciel przygotowujący – Joanna Zagajna-Wiatr
III nagroda: Bianka Warwas – II LO Skarżysko – „Rozmowa z historią w tle”; nauczyciel przygotowujący – Anna Redlica
Wyróżnienie: Martyna Adamczyk – I LO Skarżysko – „Życie pod wiatr ”; nauczyciel przygotowujący – Iwona Wójcik
Pomiędzy stronami z poszczególnymi pracami przełączaj przyciskami
POPRZEDNI i NASTĘPNY
1. III nagroda – szkoły podstawowe
Gabriela Huszno – Chłopak z Irpienia
Siedzę w sali polonistycznej. Za chwilę porozmawiam ze swoim rówieśnikiem, który przyjechał do nas z Ukrainy. Zwyczajny nastolatek, który niedługo będzie obchodził 14 urodziny. Jego ulubiona potrawa to pierogi, ale bardzo smakują mu obiady w naszej szkolnej stołówce. W wolnym czasie słucha różnych zespołów muzycznych, m.in. Bez Obmezhen, Antytila. Uwielbia programować oraz czytać książki naukowe.
Dlaczego trafiłeś akurat do tej szkoły?
Pewna pani nam ją poleciła. Był też pomysł, abym przeniósł się do szkoły bliżej mojego obecnego miejsca zamieszkania, ale nie chciałem kolejnych zmian.
Jak radzisz sobie z nauką języka polskiego?
Bardzo dobrze. Wiele się tutaj nauczyłem, ale język polski znam też dzięki znajomym z Krakowa, którzy wyjechali z Ukrainy 5 lat temu. Umiem porozumieć się po rosyjsku, ukraińsku, angielsku. Uczę się też niemieckiego. Może dlatego tak łatwo przychodzi mi nauka polskiego. Uczęszczam też na dodatkowe lekcje języka polskiego jako obcego w szkole. Rozmowy z koleżankami i kolegami z klasy to też przecież nauka, prawda?
Od niedawna mieszkasz w Polsce. Według mnie wiele już osiągnąłeś. Jako jedyny uczeń ze Skarżyska zostałeś finalistą wojewódzkiego konkursu z matematyki. Moje gratulacje. Co Cię najbardziej ucieszyło?
Dziękuję. Cieszę się, że radzę sobie z językiem polskim. Pani Iwona, moja lektorka, twierdzi, że to poziom C1. Obecnie przygotowuję się do Międzynarodowego Konkursu „Kangur Matematyczny” oraz do powiatowego konkursu recytatorskiego. W minionym roku szkolnym otrzymałem świadectwo z wyróżnieniem. Byłem dumny z tego osiągnięcia. Przecież pojawiłem się w tej szkole w ubiegłym roku w marcu. A, i jeszcze wyróżnienie w konkursie plastycznym. W Ukrainie też byłem nagradzany za osiągnięcia. Wystarczy. Za dużo się już chwalę…
Czy można porównać szkołę w Ukrainie z polską szkołą?
Nauczyciele w Polsce są bezpośredni i sympatyczni. W Ukrainie jest większy dystans między uczniami i pedagogami.
Co ci się najbardziej podoba w Skarżysku?
To, że mogę się uczyć, że jest bezpiecznie, że mam miłych nauczycieli. Lubię przyrodę. Jest tu dużo zieleni, więc często chodzę na spacery z rodziną.
Kto jest Twoim autorytetem?
Mam ich kilka. Na pewno są nimi moi rodzice, ale także Wołodymyr Zełenski. Lubię jego przemowy. Są rzeczowe i mądre, a jego słowa dają nadzieję. Jako prezydent odważnie walczy za Ukrainę. A przecież tak niedawno był aktorem… Podziwiam go za to, że nie wyjechał z kraju, nie uciekł… Zawsze jest po stronie narodu.
Co czułeś kiedy dowiedziałeś się o wybuchu wojny? Jak to wyglądało z twojej perspektywy?
Wojna była dla mnie wielkim zaskoczeniem. Na początku pojawiło się dużo korków na drogach, więc nie mogliśmy się wydostać z miasta. Od momentu wybuchu wojny siedzieliśmy 12 dni w piwnicy. Liczyłem na szybki koniec walk. Miałem pesymistyczne nastawienie… Myślałem, że wkrótce będzie rosyjska okupacja. Nasza sąsiadka miała znajomości wśród żołnierzy i jeden z nich wywiózł nas do Kijowa. Tu ukrywaliśmy się jedną noc w szpitalu. Potem pociągiem pojechaliśmy do Krakowa, do znajomych rodziny. Następnie udaliśmy się do Skarżyska, gdyż przyjaciele rodziców wyszukali dla nas mieszkanie. Mieliśmy szczęście, że trafialiśmy na dobrych ludzi.
Za czym tęsknisz?
Za moją małą ojczyzną. Za tym, co tam zostawiłem. Ale jestem do tego przyzwyczajony. Przeprowadzałem się kilka razy. Uczyłem się w czterech różnych szkołach. Urodziłem się w Doniecku. Potem pojechaliśmy do babci do Dobropola na lato, ale zaczęła się wojna w 2014 i musieliśmy zostać tam na dłużej. Następnie przeprowadziliśmy się do miasta Ukrajinka, gdzie wynajmowaliśmy mieszkanie. Potem przyjechaliśmy do Irpienia. A teraz jesteśmy tutaj, w Skarżysku-Kamiennej.
Dokonałeś kiedyś bohaterskiego czynu?
No może nie aż tak, ale wieczorem odprowadzałem starszą siostrę na korepetycje z chemii. Czy to się liczy?
Chciałbyś zostać w Polsce?
To ciężka decyzja. I niestety (lub na szczęście) nie należy do mnie…
Rozmówca pragnął zachować anonimowość.
2. II nagroda – szkoły podstawowe
Lena Stępień – Declan Somers – dobroczynność to moje drugie imię
Moim rozmówcą jest Declan Somers, członek fundacji Seibo Japan NGO oraz fundacji Warm Hearts Coffee Club. Mieszkając w małym mieście, jakim jest Skarżysko, zdalnie pracuje w ogromnym Tokio. Jest także nauczycielem języka japońskiego w Szkole Języków Obcych Perfekt w Skarżysku-Kamiennej. Dzisiaj porozmawiamy o pracy w fundacjach i o tym, jak ich działalność wpływa na świat.
Declan, opowiedz nam proszę, co robi Seibo.
Celem Seibo jest nakarmienie każdego głodnego dziecka gorącym posiłkiem, podczas jego pobytu w szkole. Nasza siedziba znajduje się w Tokio, to tam zbieramy fundusze. Seibo to mała organizacja, dlatego skupiliśmy się na jednym z najbiedniejszych krajów na świecie – Malawi. Karmimy tam codziennie około 17000 dzieci.
Co skłoniło cię do dołączenia do Seibo?
Tak naprawdę to nie dołączyłem do Seibo, ponieważ byłem w nim od samego początku. W 2015 byłem wolontariuszem w Malawi, pracowałem w przedsiębiorstwie społecznym, które pomagało lokalnej ludności. Wtedy Malawi nawiedziła wielka powódź. Wielu ludzi zginęło, osierocając dzieci. Poczuliśmy wtedy, że musimy coś zrobić. Zdecydowaliśmy się na coś nowego, zareagowaliśmy na powódź, zakładając fundację dobroczynną. W Malawi ludzie nie mają pieniędzy na wpłaty i działalność charytatywną, więc pieniądze zbieramy w Tokio.
Żadna firma czy organizacja nie osiąga sukcesu w pierwszym dniu pracy. Po drodze musiały pojawiać się jakieś trudności, ale jakie?
Cała idea dobroczynności w Japonii nie jest zbyt popularna. Japończycy są bardzo życzliwi, tak jak wszyscy na świecie, ale wpłaty i charytatywność nie leżą w ich naturze. Dlatego trudno jest namówić ich do wpłacenia pieniędzy dla odległego kraju w Afryce, kiedy fundacja jest reprezentowana przez taką osobę jak ja. Nie jestem Japończykiem, nie wyglądam też jak Afrykańczyk. Japończycy początkowo nie ufali mi. Kiedyś nawet zostałem aresztowany przez japońską policję, bo dokonałem w banku wpłaty na konto fundacji. Nie zrozumieli tego, myśleli, że to pranie pieniędzy. Właśnie dlatego to takie skomplikowane. Największym w wyzwaniem jest zdobycie zaufania ludzi.
Jakie to uczucie, kiedy się wie, że dzięki twojej pracy, dzieci mogą zjeść ciepły posiłek?
Strach.
Strach?
Tak, strach, dlatego, że każdy z nas biorący udział w tym przedsięwzięciu, zdaje sobie sprawę z tego, jak ważne jest to, aby codziennie wszystko nam się udało. Wyobraź sobie dzień, kiedy te głodne dzieci nie otrzymują posiłku… To właśnie jest ten strach.
Jak przebiega współpraca z lokalną ludnością?
Malawi jest nazywane „ciepłym sercem Afryki”. Ludzie tam są wspaniali i bardzo pomocni. Mamy tam około 600 wolontariuszy, którzy codziennie wstają bardzo wcześnie rano, biorą wodę i drewno na opał i gotują śniadanie dla dzieci. Nie mamy żadnych trudności w prowadzeniu programu karmienia dzieci w Malawi, mamy za to problem w zbieraniu funduszy.
Jak zatem wygląda praca w Japonii?
Japończycy lubią pracować. Są najbardziej pracowitym narodem. Od czasu pandemii niektórzy pracują w domach. Jeśli nie rozumiesz ich języka, nie poradzisz sobie, ponieważ oni bardzo słabo mówią po angielsku. Praca z Japończykami jest spokojna i bezproblemowa, dlatego bardzo ją lubię.
Porozmawiajmy teraz o Warm Hearts Coffee Club. To wspaniały pomysł, aby łączyć sprzedaż kawy z pomaganiem głodującym ludziom. Czy możesz opowiedzieć nam więcej o tym, czym Warm Hearts się zajmuje?
Oczywiście. Początkowo mieliśmy trudności z uzyskaniem darowizn, dlatego zaczęliśmy prowadzić kampanię crowdfundingową. Polega to na otrzymywaniu pieniędzy w zamian za dawanie czegoś. I to się sprawdza w Japonii, w której kultura dawania jest daleka od zachodniej. Tutaj możesz prosić o coś dużego, dając coś małego. Poprosiliśmy więc Japończyków o darowizny pieniężne, a oni w zamian otrzymywali kawę. Przekształciliśmy to w swego rodzaju biznes, którego dochody w całości przekazywane są na pomoc w Malawi.
Mamy wspaniałego sponsora, importera kawy z Malawi, który chce pozostać anonimowy. Otrzymujemy od niego kawę całkowicie za darmo. Następnie tę kawę odsprzedajemy na zasadzie subskrypcji kawy non-profit. To znaczy, że ludzie mogą zamawiać kawę przez 3,6,10 miesięcy czy przez rok, a pieniądze pochodzące ze sprzedaży, trafiają w postaci gorących posiłków do Malawi.
Jak to zrobiliście, że kawę macie za darmo?
Kiedy poprosiliśmy szefa japońskiej firmy produkującej i importującej ziarna kawy o pomoc, postanowił zrobić to bezinteresownie. Dzięki niemu mamy kawę do odsprzedaży za darmo. Mówiłem już, że Japończycy są bardzo mili, ale dawanie pieniędzy jest dla nich w pewnym sensie nienaturalne. Zatem nie otrzymujemy pieniędzy, ale kawę, którą później sprzedajemy, a pieniądze z jej sprzedaży pozwalają gotować 17000 gorących posiłków. Nasz sponsor pozostaje anonimowy, nie chce sławy czy uznania, ale to on najbardziej nam pomaga.
Wiemy, że byłeś w Malawi, i że mieszkałeś w Japonii. Jak tam jest?
Oba kraje kocham tak samo. Dla mnie życie w Malawi jest cudowne, ale dla rodowitych mieszkańców już niezbyt. Nie mają tam prądu czy czystej wody. Tydzień temu przez cyklon Freddy zginęło 500 osób, oprócz tego wiele domów i pól uprawnych zostało zniszczonych. Malawi musi stawiać czoła wielu trudnościom, ale ludzie są tak mili, że nie da się w nich nie zakochać. Japonia to kolejna zagadka. To niesamowity kraj z fantastycznymi ludźmi, ale ma swoją całą odrębną kulturę i tradycje. To świetne dla turystów, ale nie dla mieszkańców. Odwiedzam Japonię od ponad 30 lat, a wciąż nie mogę powiedzieć, że znam ją jak własną kieszeń.
Powróćmy na chwilę do tematu dobroczynności. Co trzeba zrobić, żeby pomóc dzieciom?
Dobre pytanie. Mój szef, który ma 88 lat i prowadzi fundację, chce zmienić coś w sercach młodych ludzi. Ale jak to zrobić? Otóż chce on sprawić, żeby wszyscy na świecie zaczęli troszczyć się o biednych. Naszym celem jest odciągnięcie uwagi ludzi od bogatych krajów, a zwrócenie ich oczu w kierunku tych biednych.
Mieszkasz w Skarżysku. W Szkole Języków Obcych i Informatyki Perfekt uczysz japońskiego po angielsku. Co sprawiło, że chciałeś się podjąć tej pracy?
To bardziej hobby niż praca. Kiedy przyjechałem do Skarżyska poczułem się bezużyteczny, bo nie umiem zbyt dobrze mówić po polsku. Jestem Irlandczykiem i znam japoński. Właściciel szkoły Perfekt jest moim znajomym, więc zapytałem, czy mogę uczyć japońskiego. Na początku miałem 12 uczniów, a teraz mam 3. Staram się pozostać w tym małym gronie, ponieważ niedługo razem z rodziną wyjeżdżamy do Japonii.
Teraz czas na ostatnie pytanie. Co byś powiedział osobie, która chce zająć się pracą dobroczynną?
Bądź przygotowany na to, że jest to praca, za którą nie możesz oczekiwać klepania po ramieniu i pochwał. W zasadzie straciłem też kilku przyjaciół przez dobroczynność, ponieważ myśleli, że dołączyłem do jakiejś sekty. Szykuj się na sporo utrudnień. Musisz pracować z ludźmi, którzy myślą podobnie do ciebie. Znajdź jakiś autorytet. Ja znalazłem mojego szefa jako inspirację. Kiedy czułem, że ta praca nie jest tego warta, że to nie ma sensu, on pojawił się na pierwszym spotkaniu zarządu mówiąc: „Co złego może się stać? Staramy się nakarmić dzieci, jeśli nam się nie uda – przynajmniej próbowaliśmy”. Dzięki temu nastawieniu nie tracę chęci i sił.
Dziękuję za inspirującą rozmowę. Życzymy dalszych sukcesów w pracy w fundacji.
3. I nagroda – szkoły podstawowe
Zuzanna Turska – Japonia i Polska – dwie ojczyzny
May Kim ma 14 lat i od trzech lat uczy się w niewielkiej miejscowości w województwie świętokrzyskim. Urodziła się w Japonii i mieszkała tam przez 11 lat. May opowie o Polsce i Japonii, o różnicach między tymi krajami, o tym, co ją w Polsce zaskoczyło najbardziej.
Kim są Twoi rodzice?
Moja mama jest Polką, tata jest Japończykiem z koreańskimi korzeniami.
Kiedy przeprowadziłaś się do Polski?
Na stałe przyjechałam tutaj w 2020 roku. Wcześniej z mamą każde wakacje spędzałam u prababci w Suchedniowie. Od urodzenia Japonię i Polskę traktowałam jak dwie ojczyzny.
Gdzie mieszkałaś w Japonii?
W Tokio, w dzielnicy Shinjuku.
Jakie są Twoje wrażenia po przeprowadzce z tak dużego miasta jak Tokio do małego miasteczka, w którym obecnie mieszkasz?
Cieszę się, że zamieszkałam w Suchedniowie, ponieważ jest tu spokojnie i cicho, a w Tokio jest ciągły ruch i hałas.
Jakie znasz języki? W którym mówisz najswobodniej?
Moja mama mówiła do mnie od urodzenia po polsku, a tata po japońsku. Rodzice porozumiewali się w języku angielskim. Dorastałam, ucząc się w naturalny sposób tych trzech języków. Najlepiej mówię po japońsku, bo wcześniej chodziłam do zwykłej japońskiej szkoły. Zanim na stałe zamieszkałam w Suchedniowie, uczyłam się polskiego dwa lata w szkole internetowej. Coraz lepiej mówię po polsku, ale nadal spotykam wyrazy, których znaczenia nie rozumiem, a zasady ortograficzne, jakie obowiązują w języku polskim, nie ułatwiają mi nauki.
Czy Polakowi trudno byłoby się nauczyć japońskiego?
Na pewno, do zapamiętania jest ponad dwa tysiące znaczków, a wymowa nie jest wcale taka łatwa.
Czy od przeprowadzki do Polski odwiedziłaś Japonię?
Tak, w każde wakacje regularnie wyjeżdżam i od 2020 roku byłam już tam trzy razy.
Czy wiążesz jakoś swoją przyszłość z Japonią?
Tak, chciałabym iść w ślady mamy i być przewodnikiem po Japonii. Gdy zaczyna się wiosna, dużo turystów z Polski tam wyjeżdża. Ponieważ język japoński jest trudny, mogłabym ich oprowadzać i opowiadać historię Japonii po polsku.
Jak wygląda edukacja w Japonii?
Uczniowie po skończeniu sześcioklasowej szkoły idą do liceum. W japońskiej szkole dzieci od małego sprzątają w szkolnych salach, myją okna, czyszczą podłogi, przygotowują stół do posiłków. W szkole nie ma woźnych. Wszystkie prace porządkowe wykonują uczniowie.
Co zaskoczyło cię w polskiej szkole?
Na pewno to, że nie muszę myć okien i podłóg, ale też to, że możemy jeść obiady w stołówce- a nie w sali, w której się uczę. Zadziwiło mnie także, że do każdego przedmiotu mam osobnego nauczyciela. Byłam także zaskoczona, że klasy są w Polsce tak mało liczne. W moje japońskiej klasie było 45 osób.
Czy łatwo zachować dyscyplinę w takiej klasie?
W japońskiej szkole każdy siedzi przy osobnym stoliku, a uczniowie prawie wcale nie rozmawiają ze sobą podczas lekcji i nie przeszkadzają nauczycielowi. Jeśli ktoś rozmawia, nauczyciel wyprasza go za drzwi.
Czy utrzymujesz kontakt z japońskimi rówieśnikami?
Bardzo niewielki, ponieważ dzieci w Japonii nie posiadają telefonów.
O, to ciekawe. Kiedy Japończycy zaczynają korzystać z telefonu komórkowego?
Komórkę zazwyczaj dostają, gdy kończą 16 lat. Jednak są tacy, którzy mają telefon już od podstawówki. Niestety, nikt z moich japońskich kolegów jeszcze nie ma telefonu.
W jaki sposób się kontaktujecie?
Nasi rodzice utrzymują ze sobą kontakt. Czasami z telefonu rodziców rozmawiamy przez wideorozmowę, choć, jak już wspomniałam, nie za często.
Za czym tęsknisz, czego ci najbardziej brakuje, jeśli chodzi o Japonię?
Najbardziej tęsknię za japońskim jedzeniem oraz za ciepłą pogodą i pięknymi widokami.
A jak jesteś w Japonii, czego ci brakuje, jeśli chodzi o Polskę?
Zdecydowanie moich przyjaciół oraz atmosfery, która panuje w Polsce. Japończycy są bardzo zamknięci w sobie, dlatego trudno z nimi tak swobodnie rozmawiać, jak rozmawiam w Polsce z moimi kolegami.
Dziękuję za rozmowę.
4. III nagroda – szkoły średnie
Bianka Warwas – Rozmowa z historią w tle
Ósmy marca jest wyjątkowym dniem dla kobiet. W tym roku święto postanowiłam spędzić z wyjątkową kobietą – wybrałam się do domu babci. Właśnie wtedy wysłuchałam historii, która zostanie w mojej pamięci na zawsze. Skrawek z prawdziwego życia silnej kobiety.
Trzy siostry – Janusia, Zosia i Hania, która tak naprawdę ma na imię Maria. Marysia była drobną dziewczynką urodzoną1934 roku w Starachowicach. Najstarsza, najbardziej nieposłuszna i najbardziej nieprzewidywalna. Nauczycielskie dziecko, a jednak niepokorne i mające za długi język. Jej życie było pełne cierpienia i smutku. Ale posiadane przez nią dobro stało się siłą, która pomogła zwalczać przeciwności.
Babciu, pamiętasz wojnę?
Tak owszem. Miałam 5 lat. Było bardzo ciepło, bawiłam się na podwórku. Nagle moja ciężarna mama wybiegła z domu. Usłyszałam słowa, które mam w głowie do tej pory: Marysiu! Wojna! Chwyciła mnie i biegła do domu, kiedy się odwróciłam zobaczyłam trzech szwabów na motorach z blachami na piersiach.
Kiedy zabrali twojego tatę?
Na początku ojciec był w wojsku, kiedy wrócił, został zabrany z domu przez Niemców. Prawdopodobnie z nakazu sołtysa. Do 29 czerwca 1940 roku przetrzymywano go w szkole nr 1 w Skarżysku. Potem został wywieziony i zamordowany na Brzasku. Leży w zbiorowej mogile. A teraz nie mam nawet jak zapalić mu świeczki. Moja najmłodsza siostra nigdy go nie zobaczyła – zna go tylko z opowiadań.
Jak wasza mama radziła sobie z utrzymaniem całej trójki dziewcząt ?
Było bardzo ciężko. Polskich nauczycieli zwalniano, aby ograniczyć edukację w języku ojczystym. W tym czasie udzielała potajemnie korepetycji, co było bardzo ryzykowne. Później została przywrócona do pracy, ale nawet wtedy ledwo wiązałyśmy koniec z końcem. Pamiętam jeszcze jak moja siostra marzyła o skórzanych butach. Mama raz znalazła skrytkę, w której Janusia zbierała skórki po chlebie… Kiedy zapytała jej po co je zbiera, powiedziała, że na buty.
A jak poznaliście się z dziadkiem?
Z dziadkiem poznałam się będąc w twoim wieku. Od samego początku moja mama mówiła mi, że ten związek będzie skazany na porażkę, bo jest to chłopak, który mnie zmarnuje, ale zakochałam się i nic do mnie nie trafiało. Jako młoda osoba wyszłam za mąż, a małżeństwo uczyniło z mojego życia jeszcze większą tułaczkę. Urodziłam piątkę dzieci i rozwiodłam się. Trudno mi było zapewnić moim skarbom godne warunki. Gdyby nie mama i moja siostra, myślę, że nie podołałabym. Starałam się dawać im jak najwięcej, aby odczuwały jak najmniej złego. Udawanie, że jest dobrze, jest oszukiwaniem siebie, które wyniszcza. Potem mój roczny syn udusił się na moich oczach. Ratowałam go, ale rzekoma „astma” wygrała walkę. W 2000 r. pochowałam dorosłą już córkę, był to najgorszy cios w moim życiu. Zostały mi po niej dwie wnuczki, które wychowywałam. Chciałam dać im wszystko, co mogłaby dać im matka. Moje życie nie było najłatwiejsze, a to przyczyniło się do mojego aktualnego stanu zdrowia. Teraz to moi bliscy opiekują się mną.
A gdyby teraz stanęła przed tobą twoja nastoletnia wersja, która musi dokonać wyboru… Co byś jej powiedziała?
Cóż… z perspektywy lat wiem, że mama miała rację. Myślę, że i sobie, i tobie, i każdej osobie młodej doradziłabym, aby myśleć zawsze nad skutkami swojego wyboru . Musicie wiedzieć jakiego pragniecie życia, o czym marzycie, i co możecie stracić. Kierowanie się tym to przepis na wygraną.
Jedna rozmowa z babcią zmieniła mój młodzieńczy pogląd na to, co robię. Teraz już rozumiem, za co tak wiele osób ją podziwia. To nie dojście do celu było jej sukcesem, a odnalezienie drogi, by do niego trafić.
5. II nagroda – szkoły średnie
Kamila Sochacka – Wojenne piekło
Dzień dobry. Słyszałam o pana trudnych doświadczeniach związanych z początkiem wojny na Ukrainie. Chciałabym, aby Pan o tym opowiedział.
To był dla mnie i mojej rodziny bardzo ciężki czas.
Jak to się stało, że znalazł się Pan wtedy na Ukrainie?
Dla mnie to też było zaskoczenie, ale wypadki potoczyły się tak szybko….
Mianowicie?
Moja córka tam studiuje. 24 lutego o 4.45 zadzwonił mi telefon. To była ona! Płacząc, mówiła: „Tato, na Ukrainie zaczęła się wojna! Widzę spadające rakiety! Co mam robić?” Kazałem jej jak najszybciej uciekać do Polski. Dobrze, że miała zatankowany samochód, więc mogła, zabierając tylko dokumenty, wyjechać. Po 20 godzinach dotarła do granicy, a tam czekałem z kolegą drugim samochodem, aby ją zmienić.
No tak, kochający tata nie mógł postąpić inaczej. Ale chyba jeszcze nie o tym chcemy rozmawiać.
No nie o tym. Widzisz, wojna to czas, kiedy działa się instynktownie, nie myśląc o niebezpieczeństwie. Jak odebrałem córkę z granicy i przyjechaliśmy do domu, okazało się, że napisali do niej koledzy ze studiów, prosząc o pomoc. Pochodzą z Afryki i chcieli wydostać się z Ukrainy. Byli w drodze do granicy z Polską. Wyobraź sobie, moje dziecko po nieprzespanej nocy zdecydowało, że wracamy na granicę, aby wyciągnąć stamtąd chłopaków i zabrać ich do nas do domu.
A pan co na to?
Ja? Ja oczywiście się zgodziłem. No i pojechaliśmy.
Czy chłopaki już na was czekali?
Nie, od tego momentu zaczęło się piekło.
Jak to, przecież przejście przez granicę powinno przebiegać sprawnie?
Powinno, ale tak nie było. Szybko okazało się, że po ukraińskiej stronie czekają tysiące ludzi. Najpierw strażnicy przepuszczali kobiety z dziećmi i osoby starsze, oczywiście Ukraińców. A oni, ponieważ są Nigeryjczykami, byli cofani. Musieli czekać.
I co zrobiliście?
Córka została w samochodzie, ja, niewiele myśląc, przeszedłem na drugą stronę.
Poszedł pan na Ukrainę??? Ale po co?
Po co? Przecież tam byli przyjaciele mojej córki, musiałem im pomóc! Po ukraińskiej stronie zobaczyłem piekło. Tłoczący i przepychający się ludzie, głodni, niewyspani, spanikowani, płaczące dzieci.
Jak pan w takim tłumie znalazł chłopaków?
Córka była z nimi na łączach, umówiliśmy się w konkretnym miejscu. Tam się spotkaliśmy. Okazało się jednak, że szybko nie wyjdziemy. Nie udało mi się przekonać ukraińskich strażników, że są razem ze mną. Musieliśmy czekać. Dobrze, że miałem ze sobą trochę jedzenia i picia, bo chłopcy bardzo tego potrzebowali. Po 12 godzinach stało się jasne, że nieprędko stąd wyjdziemy. Wtedy zdecydowałem się wrócić na polską stronę po więcej jedzenia, odzież i koce. W międzyczasie moja żona zorganizowała kolejne dwa samochody, które przyjechały ze Skarżyska z ciepłymi ubraniami, lekami, kocami, jedzeniem i piciem. To uratowało nam życie.
Było aż tak źle?
Tak, bardzo. Gdy po raz drugi przeszedłem na ukraińską stronę, chłopcy byli w tragicznym stanie. W nocy oni spali na ziemi przykryci kocami, ja ich pilnowałem. Był mróz, padał śnieg. Co pół godziny ich budziłem, aby nie zamarzli. Jeden z nich prawie stracił przytomność. Słychać było wybuchy spadających rakiet. Wtedy ludzie panikowali. Boże, co tam się działo!
Jak długo jeszcze czekaliście?
Chłopcy w sumie spędzili na granicy cztery doby, a ja dwie i pół. W końcu udało się, przeszliśmy na polską stronę. Tu czekała córka i znajomi. Przyjechaliśmy do domu. A potem nasz dom zamienił się w mały szpital. Chłopaki przemarznięci, odwodnieni, zmęczeni. Moja żona załatwiła lekarza, pielęgniarki do kroplówek, robiła posiłki, opiekowała się chłopcami. A ja musiałem wrócić do pracy.
Jest pan wielkim człowiekiem bohaterem.
Nie, ja jestem zwykłym człowiekiem. To, czego byłem świadkiem, jest niezwykłe.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
6. I nagroda – szkoły średnie
Zuzanna Skuza – O wilku morskim i szczurach – nie tylko lądowych. Wywiad z matem Januszem Skórskim.
Niedzielny wieczór. Siedzę w kawiarni. Czekam na mojego gościa. Wchodzi do środka. Składa parasol. Zza parasola wyłania się wysoki postawny mężczyzna. Pierwsze, na co zwracam uwagę, to oczy – w kolorze oceanu, na którym, jak się okazało, spędził najbardziej zapadający w pamięć okres życia.
Jak to się stało, że trafił Pan na statek wojenny ORP Błyskawica?
Początkowo chciałem zostać pilotem. To z samolotami wiązałem swoją przyszłość, ale szkoła lotnicza była za daleko. Mama się bała mnie puścić. Obawiała się, że coś nabroję, wybrałem więc marynarkę, do której przygotowania odbywały się w naszym mieście – Skarżysku.
To właściwie jak wyglądało pana życie przed powołaniem?
Uczyłem się. Po szkole pracowałem na zakładach metalowych. Pracowałem na wydziale ze spirytusem, czyściłem broń. Przez to po powrocie do domu byłem obwąchiwany przez moją mamę. Była przekonana, że na pewno piję, chociaż tak oczywiście nie było. Mimo to rodzice napisali pismo i mnie przenieśli na inny wydział. Nadal pamiętam Panie pracujące obok. Jakie one rzeczy wyprawiały. Ja byłem młody, wstyd było patrzeć, ale i tak patrzyłem (chichocze).
Z tekstów które czytałam, wynika, że życie na statku może być bardzo ciężkie. Jak u pana było. Jak wyglądała załoga?
Wchodząc na statek, dostawaliśmy ubrania. Białe grube koszulki, które były tak sztywne, że musiałem skrobać kołnierz drucianą szczotką, by mnie nie obcierał. Przy ich odbieraniu, mój komplet zniknął. Zrobiłem więc to, co kolega przede mną. Wziąłem pierwszy wolny. Na okręcie nic nie ginie, wszyscy pożyczają. Jednak ten ktoś musiał być sporo niższy ode mnie, nogawki sięgały mi kostek. Załoga składała się z 115 osób, żadnych kobiet – teoretycznie. Ludzie byli różnorodni. Jak w wojsku, nie liczyła się historia, tylko para rąk do pracy. Mieliśmy na pokładzie malarzy, rabusiów, śpiewaków, nawet stworzyliśmy cały zespół i graliśmy w wolnych chwilach dla relaksu. Nadal mam widokówki, na których kolega rysował Marilyn Monroe.
Potocznie wiadomo, że kobiety przynoszą pecha na okręcie. Z pańskiej wypowiedzi jednak okazuje się, że były jakieś wyjątki…
Zgadza się. Działo się to gdy przybijaliśmy do portów i schodziliśmy na ląd. Czasem wróciło na okręt więcej osób niż z niego wysiadło. W kolejnych portach jednak trzeba się było rozstać. Pamiętam również jak na statek zawitała żona kapitana. Przynajmniej miała taki zamiar. Gdy wchodziła po mostku, nie jestem pewien, jak to się stało, ale wpadła do wody. Chcieliśmy jej pomóc, gdy usłyszeliśmy głos kapitana – Zostawcie, da sobie radę. Więc patrzyłem z burty jak walczy z sukienką ograniczającą jej ruchy. Nic nie mogłem zrobić, rozkaz to rozkaz.
Czym pan się zajmował? Obowiązywały jakieś kary?
Byłem elektrykiem. Utrzymywałem natężenie 50 herców prądu zmiennego, by można było strzelać. Karami były dodatkowe baki za spóźnienie lub przeklinanie, czyli dodatkowe dyżury. Były też nagrody za złapanie szczura z pokładu. Zżerały nam jedzenie. Gra była o dodatkową jednodniową przepustkę do domu. Po czasie się wycwaniliśmy i pokazywaliśmy oficerowi dyżurnemu buraki w worach zamiast szczurów. Nie trwało to niestety długo. Wór za głośno obił się w tafli morza. Zorientowali się, że moje szczury są za ciężkie, żeby były prawdziwe. (mówi z uśmiechem)
Była taka sytuacja, w której bał się pan o swoje życie?
Oczywiście. Codziennie. Była taka sytuacja, gdy mój kolega czyścił broń. To było jego zadanie w załodze. Na koniec czyszczenia zawsze oddawał strzał. Tamtego razu, przekonany, że broń nie wystrzeli, strzelił w ścianę zbrojowni, zamiast w piach. Zaraz obok znajdowała się bomba oceaniczna. (mówi z uśmiechem). Przypomina mi się również sytuacja, gdy upiliśmy Francuzów. Jeden chciał nam pokazać coś fajnego. Stojąc na francuskiej burcie, oglądaliśmy jak naciska jakiś guzik. Wtedy w jednym momencie wszystkie francuskie armaty skierowały się w stronę naszego okrętu (chichocze). Pogoda również dawała nam w kość. Sztormy i wiatry to było coś. Gdy statkiem zarzuciło, wnet wszystko leciało na jedną stronę. Ratowały nas tylko liny, których się trzymaliśmy. Najśmieszniej się jadło. W zależności jak gibnęło statkiem, jadła jedna albo druga strona stołu.
Gdyby mógł pan wrócić do tamtych chwil, zrobiłby pan to?
Tak. Dobrze mi się tam żyło. Załoga była dla mnie jak rodzina, ale bardzo tęskniłem za żoną, która czekała na mnie 3 lata…